J. K.Ardanowski o ziemi, rolniczych agencjach i zmianach [rozmowa]

lucyna.talaska@..., Lucyna Talaśka-Klich
Lucyna Talaśka-Klich
Rozmowa z Janem Krzysztofem Ardanowskim, wiceprzewodniczącym sejmowej komisji rolnictwa o zmianach zachodzących na polskiej wsi i w agencjach rolnych

 

Doradził pan prezydentowi RP Andrzejowi Dudzie, by podpisał Ustawę o kształtowaniu ustroju rolnego. Stało się to pod koniec sierpnia minionego roku, choć nieco wcześniej bardzo pan ją skrytykował. Mówił pan nawet, że to bubel i kiełbasa wyborcza. 

No i zdania nie zmieniłem! Celowo tak doradziłem panu prezydentowi, ponieważ wiedziałem, że to kiełbasa wyborcza PSL-u, choć jeden z celów tej ustawy to jest  uszczelnienie obrótu ziemią, ja akceptuję. Poza tym od początku było jasne, że ustawa jest bardzo mętna i przed jej wprowadzeniem trzeba będzie jeszcze wiele zmienić, dopracować. I że będzie to musiał zrobić nowy Sejm. 

 

Początkowo polscy rolnicy bardzo ucieszyli się z tej ustawy. Ale im bardziej poznawali jej szczegóły, tym bardziej się denerwowali.

Gospodarze nie mieli czasu, by poznać te szczegóły przed wyborami. PSL celowo wprowadził ustawę do Sejmu za pięć dwunasta, bo chciał wprowadzić wyborców w błąd i zaprezentować się jako obrońca polskiej ziemi przed wykupem przez obcokrajowców. 

 

To było powtórzeniem zagrywki ludowców z 2011 roku, gdy chcieli pokazać, że troszczą się o rolników niemalże zmuszając dzierżawców państwowej ziemi do oddania do Agencji Nieruchomości Rolnych 30 procent gruntów. W minionym roku także chodziło im wyłącznie o chłopskie głosy. 

 

Rolnicy nie mówili o kiełbasie, ale o niezłym pasztecie, który i oni będą musieli zjeść. Pewien gospodarz najpierw się ucieszył, że system będzie uszczelniony i dzięki temu jest szansa, że za hektar gruntów nie będzie musiał płacić ponad sto tysięcy złotych. Nieco później zadzwonił oburzony, gdy okazało się, że te zmiany mogą także jemu przeszkadzać, gdy będzie ziemię sprzedawał. Po co takie obostrzenia?

One są konieczne, jeśli chcemy, by ziemia rolna trafiała przede wszystkim do rolników, a nie do spekulantów. Wiedzieliśmy, że po wygranych wyborach będziemy musieli ustawę zmienić. Zrobimy to, działamy konsekwentnie. 

 

Miała wejść w życie od 1 stycznia tego roku, ale przesunięto termin do 1 maja. Dlaczego?

Bo wiele jest jeszcze do dopracowania. Ludowcy przygotowali ust awę na kolanie. W pracach sejmowych sami wnioskodawcy wprowadzili kilkadziesiąt poprawek. Wiele kontrowersyjnych spraw pozostało nierozstrzygniętych. 

 

Na przykład co?

Na przykład problem spadkobierców byłych właścicieli nieruchomości, który w czasach komuny okradziono. A przecież wielu z nich było patriotami!  Niektórzy chcieliby odzyskać chociaż tzw. resztówki (zabudowania z pozostałościami parku, ogrodów). Te krzywdy trzeba naprawić. Z drugiej jednak strony, gdy spadkobiercy mogli korzystać z prawa pierwszeństwa zakupu, to dochodziło do wielu nieprawidłowości. Np. w woj. kujawsko-pomorskim żaden ze spadkobierców nie uprawia gruntów, które nabył od ANR. Najczęściej już zostały sprzedane tym, którzy w ten sposób obchodzili prawo, „odpalając” spadkobiercom kasę za kupno bez przetargu. 

 

Dylematów jest więcej. Trzeba też odpowiedzieć na pytanie, czy ustawa ma dotyczyć tylko obrotu gruntami państwowymi, czy także prywatnymi. Wpływ organów państwa na obrót ziemią prywatną jest przez niektóre środowiska kwestionowany.  Proces konsultacji społecznych, który prowadzi minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel- a w jego zastępstwie wiceminister Zbigniew Babalski - nie został zakończony. Trzeba ustalić, jakie są oczekiwania środowiska.

 

Jakiego środowiska? Wyłącznie rolników, czy wszystkich Polaków?

To trudne pytanie, bo oczekiwania różnych grup społecznych są sprzeczne. Na przykład ci, którzy nie są rolnikami uważają, że zawężenie możliwości nabycia gruntów rolnych tylko do gospodarzy, jest łamaniem Konstytucji RP, nadużyciem, bo nie pozwoli ludziom z miasta kupować ziemi rolniczej. Z kolei rolnicy wprost przeciwnie - uważają, że ziemia ma trafić wyłącznie do gospodarzy aktywnych zawodowo. 

Strefę AGRO znajdziesz na Facebooku - dołącz do nas! 

 

Powstaje pytanie - czy państwo poprzez Agencję Nieruchomości Rolnych ma regulować sprzedaż tylko ziemi państwowej, czy określać także komu można sprzedać grunty w obrocie prywatnym? I nie ma co ukrywać, że coraz więcej rolników będzie - z powodów np. starzenia się, braku następców - chciało grunty sprzedać. 

 

To są trudne dylematy i nie wiem, w jakim kierunku pójdą konsultacje społeczne. Ostatecznie decyzję podejmie parlament na wniosek ministerstwa rolnictwa uwzględniając interes społeczny. Na pewno ta ustawa zostanie przyjęta przed 1 maja tego roku, by już 1 maja mogła zacząć obowiązywać. 

 

Zmian obawiają się np. mieszkańcy miast, którzy kupili ziemię rolną. Nie chodzi tu o spekulantów, ale o ludzi, którzy za ciężko zarobione pieniądze nabyli „swój kawałek wsi”, żeby móc spędzać tam weekendy, wakacje. Ich to też może dotknąć?

Jeżeli te nieruchomości nie są przekwalifikowane i figurują w wykazie gruntów rolnych, to ustawa także ich będzie dotyczyła. 

 

Dlaczego? Jeśli są to grunty gorszej klasy, których nie chcieli rolnicy? Przecież gospodarze też na tym zarobili! 

Bo musi to być rozwiązanie kompleksowe. Często rolnicy mówią, że powinna to być regulacja, która wprowadzi tylko zakaz kupowania gruntów przez obcokrajowców. Nie ma takiej możliwości! Mogliśmy to zrobić przed wejściem do Unii Europejskiej i wynegocjować takie warunki wchodząc do Wspólnoty. Tak zrobiły niektóre kraje, np. Dania. Teraz jest na to za późno. Nie możemy wprowadzić ograniczenia tylko dla osób z innych krajów unijnych, muszą one objąć również naszych obywateli. 

 

Czego mogą dotyczyć te ograniczenia?

Na przykład wykształcenia rolniczego. 

 

Podobno zastanawiano się nawet nad tym, żeby honorować wykształcenie rolnicze zdobyte wyłącznie w Polsce.

Jest taki pomysł, ale nie wiem, czy przejdzie. No bo, czy wykształcenie zdobyte na uniwersytecie rolniczym poza Polską, jest gorsze? Uważam, że nie. Dlatego nie jestem pewien czy taki zapis udałoby się obronić w Brukseli. 

 

A inne ograniczenia? 

Brane pod uwagę może być np. to, czy właściciel ziemi pracuje w gospodarstwie osobiście, czy mieszka na tym terenie... To będzie dotyczyło zarówno obcokrajowców, jak i rolników polskich. 

 

We Francji od dawna obowiązuje system, który nie dopuszcza do spekulacji gruntami, ale i zdecydowanie ogranicza możliwość  sprzedaży obcokrajowcom. Co prawda, nie ma tam oficjalnego zakazu, ale jeśli rolnik chce sprzedać grunty, to transakcję musi zaakceptować instytucja o nazwie SAFER złożona z przedstawicieli państwa, izby rolniczej i samorządu terytorialnego. To ona decyduje, komu francuski Kowalski może swoją ziemię sprzedać. On nie ma wiele do powiedzenia. Jest ustalana cena rynkowa, która nie krzywdzi żadnej ze stron. Przedstawiciele tej instytucji wskazują, czy ziemię może kupić np. młody rolnik, albo producent bydła, który chce powiększyć hodowlę (jeśli np. w tym regionie promuje się taki rodzaj produkcji). Tam taki system się sprawdza. Podobnie ma być w Polsce.

 

Kupującym może się taki system podobać, ale nie wierzę, by przypadł do gustu polskim rolnikom zamierzającym jak najwięcej zarobić na sprzedaży nieruchomości. Bo u nas taka propozycja jest od razu traktowana jak zamach na prywatne prawo własności!

 

Dziwi się pan rolnikom? Niektórzy zwlekali ze sprzedażą ziemi licząc, że będzie ona drożała, a teraz dowiadują się, że jakaś komisja będzie decydować o transakcji? Często jest to dorobek wielu pokoleń! Czy to źle, że chcą wynegocjować jak najlepsze stawki?

Nic nie będzie stało na przeszkodzie, by sprzedać ją po cenach rynkowych.

 

Co to znaczy po cenach rynkowych? Ktoś im określi widełki cenowe?

To będzie wyglądało tak - rolnik podaje cenę i albo ktoś ją akceptuje, albo nie. Jeśli zainteresowany kupnem ją zakwestionuje, to biegły sądowy ustali cenę. 

 

Zatem będzie to ingerencja w cenę...

Chodzi o to, żeby nie oszukać kupującego.

 

Ale w takim przypadku sprzedający może czuć się oszukany.

Dlaczego? 

 

Bo dostanie mniej niż mógłby dostać bez takich uregulowań.

Jeśli cena nie będzie zadowalająca dla sprzedającego, to nie musi się jej pozbywać. 

 

No to zostanie z nią. I co z tego będzie miał?

Nie sprzeda jej - to fakt, ale na tym mają polegać zmiany, by ci rolnicy, którzy chcą powiększać rodzinne gospodarstwa nie poszli z torbami kupując hektar za ponad sto tysięcy złotych. Chcemy zapobiec nieracjonalnemu, opartemu na „pobożnych życzeniach”, nie liczącemu się z mizerną opłacalnością i niestabilnością produkcji rolnej  zadłużaniu się gospodarstw. 

 

Czy spekulacją można nazwać sprzedaż ojcowizny? Jeśli starsi ludzie nie mają już siły dalej prowadzić gospodarstwa, chcą sprzedać ziemię po jak najwyższej cenie, by kupić mieszkanie i w mieście spędzić resztę życia, to czy to będzie w porządku, jeśli z powodu wyceny rzeczoznawcy stracą? Poza tym kupujący mogą wykorzystywać tę furtkę i nawet bez uzasadnienia domagać się sądowej wyceny. 

Nie sądzę. Często starsi ludzie nie mają rozeznania, jeśli chodzi o sprzedaż nieruchomości. Może być i tak, że rzeczoznawca poda wyższą cenę niż oni chcieli!

 

Jeśli - idąc francuskim śladem - żaden z okolicznych rolników nie zechce kupić piaszczystej działki, to co wtedy?

Wówczas nie ma przeszkód, by kupił ziemię ktoś inny - nawet bez kwalifikacji rolniczych, ktoś z miasta. U nas też tak może być. 

 

Co z ziemią kupioną przez nierolników?

Nikt im gruntów odbierać nie będzie. Jeśli zechcą ją sprzedać - to według zasad, które będą obowiązywać wszystkich. W przypadku osób spokrewnionych nie będzie problemów z przekazaniem gruntów np. synowi, który nie jest rolnikiem. Wchodzenie w sprawy rodzinne byłoby absurdem!

 

Ale nielubianemu sąsiadowi polski rolnik nie będzie chciał sprzedać gruntów. 

Możliwe. Tego PSL  też nie uwzględnił i dlatego trzeba o tym rozmawiać także w czasie konsultacji społecznych, dopracować ustawę jak najlepiej. Najważniejsze, żeby ziemia trafiała do aktywnych rolników, którzy przez co najmniej 10 lat (od kupna) będą musieli ją uprawiać (z wykluczeniem przypadków losowych). 

 

Państwowej ziemi rolnicy w najbliższym czasie nie kupią. Dlaczego?

Gruntów państwowych, którymi administruje Agencja Nieruchomości Rolnych zostało w kraju zaledwie 1 mln 400 tys. ha. Nawet gdyby całość trafiła do gospodarstw chłopskich, to nie poprawiłoby to struktury agrarnej w Polsce. Poprzednia władza sporo gruntów sprzedała, by łatać dziury w budżecie, ale chłopom tłumaczyła, że to dla ich dobra. A ziemia była tak droga, iż stać było na nią najbogatszych, a nie tych, którzy chcieli powiększać rodzinne gospodarstwa. Dlatego minister Jurgiel zdecydował o wprowadzeniu zakazu sprzedaży ziemi przez ANR, który ma obowiązywać przez 5 lat, potem przeanalizujemy sytuację rolników. Na razie grunty zostaną wydzierżawione. Będzie można wykorzystać je dla postępu biologicznego, programów hodowlanych, a budżet państwa będzie miał stały dochód z czynszów dzierżawnych.

 

To znaczy, że Agencja Nieruchomości Rolnych będzie miała co robić przez co najmniej pięć lat! A przecież był pomysł, żeby ją zlikwidować, albo połączyć z innymi agencjami. 

Był pomysł, żeby ANR zlikwidować, a grunty przekazać. Ale komu? Marszałkom, gminom? Czy od tego ubędzie urzędników? Nasz pomysł jest taki, aby w jednym ręku znalazły się wszystkie narzędzia potrzebne rolnikom i samorządom terytorialnym. Ma powstać Agencja Rozwoju Obszarów Wiejskich. Czy w tej strukturze znajdzie się ANR? Sprawa nie jest przesądzona. Na pewno będzie w niej pracować mniej osób.

 

To które agencje wchłonie AROW?

Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Agencję Rynku Rolnego i ośrodki doradztwa rolniczego. Zaś kilka inspekcji wejdzie do Państwowej Inspekcji Bezpieczeństwa Żywności.

 

Ale ośrodki doradztwa podlegają samorządom wojewódzkim. Nawet budynki, w których pracują doradcy nie należą już do państwa...

Nic nie szkodzi. Parę lat temu budynki ODR-ów były przekazane samorządom i teraz zostaną odzyskane taką samą drogą - decyzją ustawową wrócą do struktury rządowej.Ośrodki doradztwa przeżywają kryzys, właściwie upadają. Pracownicy zarabiają bardzo mało, dorabiają na boku wypełniając rolnikom wnioski. Mało tego - ośrodki zostały zmuszone, by doradcy przynosili pieniądze świadcząc usługi, bo bez prowadzenia działalności gospodarczej ODR-y nie zarobiłyby na swoje utrzymanie. To jest niekonsekwencja państwa! Albo utrzymuje się służbę, która pomaga rolnikom za państwowe pieniądze, albo tworzy się fikcję. 

 

Niektórzy doradcy obawiają się, że przechodząc pod skrzydła ministerstwa rolnictwa staną się jednostką upolitycznioną.

Gorszego upolitycznienia niż w ARiMR i doradztwie dotąd nie było! A wojewódzkiemu samorządowi - jeśli chce pomagać rolnikom w doradztwie - nikt mu tego nie zabroni. Ma pieniądze, może wspierać ODR, nawet jeżeli będzie on w gestii ministerstwa.

 

Co da połączenie agencji i ośrodków?

Agencja Rozwoju Obszarów Wiejskich, która może zacząć działać od 1 stycznia 2017 roku, będzie miała kompleksową ofertę, np. dla samorządów. Chodzi o to, żeby ludzie nie uciekali ze wsi, by powstawały tam nowe miejsca pracy. 

 

Nie będzie to wtrącaniem się w sprawy samorządów?

Nowa agencja przedstawi katalog propozycji. Jednak nikt nie będzie samorządu do niczego zmuszał! Skorzysta, albo nie. Absurdem jednak jest to, że gmina inwestując np. w strefę przemysłową, budowę oczyszczalni, czy teren pod budownictwo socjalne kupuje grunty od prywatnych właścicieli,  choć mogłaby wykorzystać państwowe nieruchomości, jeżeli, oczywiście, są na terenie tej gminy. Przecież to cele publiczne! Z kolei ARR w strukturze AROW włączyłaby się np. do pomocy żywnościowej mieszkańcom osiedli popegeerowskich, organizowaniem rolników do wspólnej działalności gospodarczej, albo zajęłaby się promocją produktu lokalnego. Dzięki temu samorządy, którym w ostatnich latach dorzucono tak wiele obowiązków, miałyby lżej. I co bardzo ważne - po połączeniu ubędzie prezesów i dyrektorów. I właśnie to się wielu osobom najbardziej nie podoba, bo stracą stołki. 

____________________________________________________________

Planowane zmiany w inspekcjach zajmujących się żywnością

Kierownictwo Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi opracowało koncepcję organizacji pracy na rzecz poprawy bezpieczeństwa żywności w Polsce. Ma to być reforma instytucjonalna. 

Obecnie taki nadzór nad bezpieczeństwem żywności sprawują 3 inspekcje nadzorowane przez Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Są to: Inspekcja Weterynaryjna, Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa, Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych, a także w części swoich kompetencji Państwowa Inspekcja Sanitarna nadzorowana przez Ministra Zdrowia, a także Inspekcja Handlowa funkcjonująca w ramach struktury Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Resort rolnictwa podaje, że planuje powołanie Państwowej Inspekcji Bezpieczeństwa Żywności (PIBŻ). Zdaniem resortu skonsolidowanie inspekcji zapewni lepszą organizację pracy, optymalne wykorzystanie bazy laboratoryjnej, specjalistycznego sprzętu dotychczasowych inspekcji, a także ich zasobów kadrowych i majątkowych. 

- Dzięki takiemu połączeniu przetwórcy i rolnicy wreszcie nie będą gnębieni tyloma kontrolami, które czasami były prowadzone w tym samym czasie i paraliżowały pracę - uważa Jan Krzysztof Ardanowski. 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: J. K.Ardanowski o ziemi, rolniczych agencjach i zmianach [rozmowa] - Gazeta Pomorska